Obrona wiary katolickiej czy negacja sakramentu małżeństwa?

Gdy ludzie nie będą w Kościele słyszeć o cielesności, która może być znakiem jedności z Bogiem i współmałżonkiem, nigdy nie nabiorą szacunku do swojego ciała i ciała drugiego człowieka. A tego dobrego przekazu nie słyszeli i nie słyszą! W drodze, 6/2008



Dawniej ludzie nie dbali o swoje ciało w przeświadczeniu, że liczy się przede wszystkim niewidzialna dusza. Gardzono gnuśnym ciałem z jego przyziemnymi potrzebami: głodzono je, umartwiano, raniono, nie dbano o higienę, aby dać duszy możliwość rozwoju. Brak akceptacji ciała miał swoje reperkusje w podejściu do życia seksualnego. Ludzie odrzucali jako złe same w sobie naturalne poruszenia swojej seksualności. Rodziła się wtedy w nich silna niechęć do seksu, oziębłość seksualna lub neurotyczne poczucie winy. Granica między walką z grzechem a nieakceptacją swojego ciała (lub ciała współmałżonka) jest zawsze bardzo delikatna. Pomyłka kosztuje bardzo wiele, zniszczyła niejedno małżeństwo. W każdym pokoleniu spotyka się ludzi, którzy, nie mogąc poradzić sobie z seksualnością, zaczynają myśleć, że gdyby jej nie mieli, gdyby nie mieli ciała takiego, jakie mają, byliby naprawdę szczęśliwi. W tym momencie nie mówią już o swoich zachowaniach, przez które czynią zło, ale o swoim ciele, którego nie akceptują.

Oprócz tego tradycyjnego nurtu pojawił się w ostatnich dziesięcioleciach nowy sposób – jeszcze bardziej przewrotny – wyrażania nieakceptacji dla swojego ciała i swojej seksualności. Dzisiaj powszechnie poniża się je w imię świeckich wartości duchowych – faszeruje się sterydami, hormonami; sztucznie upiększa niepotrzebnymi operacjami plastycznymi, sterylizuje, aby w ten sposób – już zmienione i wreszcie godne człowieka – wynieść na wyżyny, bliżej ludzkiego ducha. Jeszcze nigdy w historii świata zdrowi ludzie nie decydowali się dobrowolnie na tyle cierpienia, aby zmienić swoje ciało.

Manicheizm sprzed wieków zwalczał ciało przez umartwianie, dzisiejszy zaś zwalcza je przez ulepszanie. I jeden, i drugi nie akceptuje ciała takiego, jakie jest, oba chcą wyzwolić ducha spod jego władzy. Oba nie szanują cielesności – jeden otwarcie, drugi skrycie. Są próbami fałszywego uduchowienia życia.

Manicheizm wdzierał się do Kościoła zawsze. Wdziera się także i teraz – jego nowa mutacja. Sfera seksualna jest bardzo często modyfikowana – począwszy od operacji plastycznych po różne sposoby likwidowania płodności. Wielu katolików akceptuje antykoncepcję, nie robiąc sobie nic z nauczania Kościoła.
Pigułka antykoncepcyjna stała się dzisiaj symbolem zwycięstwa i zarazem bastionem obrony “wartości duchowych” zagrożonych przez “prymitywną materię”. Jest ona manichejskim drogowskazem dla maluczkich – pokazuje im drogę do tego, jak wyrwać się ze świata przyrody (rządzącego się obcymi dla człowieka prawami), aby kosztem modyfikacji własnego ciała móc realizować zadania osobiście uznane za bardziej ludzkie, wolne i racjonalne.



Ars amandi


Ojciec Broszkowski nie rozumie tego, że ukazywanie problemu manicheizmu, odwiecznego wroga ciała stworzonego przez Boga, służy całkowicie czemu innemu niż oskarżaniu Kościoła. Wprost przeciwnie, pokazanie źródła problemu pozwala skutecznie bronić współczesny Kościół przed autentycznymi zagrożeniami. Takim zagrożeniem nie są pieszczoty oralne, i to jeszcze w czasie gry wstępnej. Temat ten nie jest placem boju. Najważniejszym problemem jest nowy manicheizm, ale aby móc przed nim obronić małżonków, trzeba szybko przezwyciężyć resztki starego manicheizmu zabraniającego w ogóle przyjemności seksualnej, czułości, pieszczot, naznaczenia tej sfery życia groźbą samych grzechów śmiertelnych, oderwania jej od małżeńskiej drogi do świętości.


«« | « | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...