Już starożytni Rzymianie odkryli nieprawdę sprawiedliwości zapominającej
o żywym człowieku – „Summum ius summa iniuria”. A z drugiej strony zwyczajny
instynkt moralny podpowiada nam, że pobłażliwość wobec przestępstw to nie jest żadne miłosierdzie. Teologia polityczna, 1/2003-2004
Tam mamy pierwszą wzmiankę o pokucie wtórej…
Hermas, którego dzieci załamały się podczas prześladowań, walczy o możliwość udzielenia im przebaczenia i o przywrócenie ich do wspólnoty kościelnej. Mnie się wydaje, że to dziełko nie daje dostatecznych podstaw do twierdzenia, iż przed Hermasem, jak ktoś się załamał w wierze, to już na przebaczenie nie mógł liczyć.
Czy należy to rozumieć tak, że procesowi wyłaniania się w Kościele ortodoksji i ortopraksji towarzyszyło uświadamianie sobie obcości takiego surowego, stoickiego chrześcijaństwa?
Oczywiście, jestem świadom tego, że kwestionując utartą tezę, jakoby pierwotny Kościół z zasady nie rozgrzeszał z szczególnie wielkich grzechów, opieram się na bardzo dziurawych źródłach. Pociesza mnie, że źródła są tak samo dziurawe dla zwolenników tezy przeciwnej. Tak jak „czuję” pierwsze pokolenia chrześcijan, to raczej poza głównym nurtem Kościoła pojawiały się pomysły, że chrześcijanin obciążony szczególnie ciężkimi grzechami na przebaczenie w Kościelce liczyć nie może. Co najwyżej możesz błagać Boga – tłumaczyli takiemu owi rygoryści – żeby On sam, już bez pośrednictwa Kościoła, ci przebaczył. Jednak w Kościele katolickim nie posuwano się aż tak daleko, choć o wiele więcej niż obecnie pilnowano, żeby rozgrzeszenia nie udzielać lekkomyślnie.
To kazus schizmy Felicissimusa, z którym po prześladowaniach za Decjusza gwałtownie spierał się biskup Cyprian. Czy atakując diakonów, którzy zwycięsko przeszli przez prześladowania – a potem, korzystając ze swego autorytetu próbowali samowolnie rozgrzeszać upadłych – biskup nie atakował właśnie pokusy taniego miłosierdzia?
Ściśle biorąc, diakon Felicissimus nie przywłaszczał sobie władzy rozgrzeszania. Był zwyczaj w ówczesnym Kościele, że męczennik mógł przed swoją śmiercią przesłać jednemu spośród tych, którzy w prześladowaniach się załamali, ale pragnęli wrócić do Kościoła, tzw. „list pokoju”. Ze względu na zasługę śmierci męczeńskiej adresat takiego listu otrzymywał rozgrzeszenie i pojednanie z Kościołem bez długoletniej pokuty. Do wystawiania takiego listu uprawnieni byli również „wyznawcy”, czyli ci chrześcijanie, którzy mężnie wyznali wiarę nawet w torturach, choć w końcu odzyskali wolność. Otóż zwolennicy Felicissimusa złamali zasadę „jeden wyznawca – jeden list pokoju” i zaczęli na prawo i lewo rozdawać świadectwa pojednania, co oczywiście niszczyło tradycyjną dyscyplinę kościelną i mogło budować przeświadczenie, iż zaparcie się wiary to nie jest znów tak bardzo wielki grzech. Święty Cyprian nigdy nie twierdził, że dla odstępców nie ma przebaczenia; on podkreślał tylko, że nie wolno go udzielać przedwcześnie. Zbyt pośpieszne rozgrzeszenie – mówił – to żadne miłosierdzie; tylko krzywdzimy wówczas tych, którym go udzielamy. Warto zwrócić uwagę, jakich obrazów używa Cyprian na poparcie takiego stanowiska. Kto przedwcześnie rozgrzesza pokutnika – mówił – to tak jakby zrywał niedojrzałe owoce, to tak jakby po byle jakim naprawieniu dziurawego okrętu znów go wypuszczał na pełne morze.