Już starożytni Rzymianie odkryli nieprawdę sprawiedliwości zapominającej
o żywym człowieku – „Summum ius summa iniuria”. A z drugiej strony zwyczajny
instynkt moralny podpowiada nam, że pobłażliwość wobec przestępstw to nie jest żadne miłosierdzie. Teologia polityczna, 1/2003-2004
Ale tu strategia UB była taka właśnie, aby ci ludzie rozsadzali Kościół od wewnątrz. Z perspektywy UB największy kłopot, jaki można było mieć z tajnym współpracownikiem tego typu, polegał na tym, że on porzuci sutannę. Z tej perspektywy schizma czy jawna apostazja byłyby dowodem niepowodzenia, a nie sukcesu. A sukcesów nie brakowało. Nie chcę upierać się przy odsetkach i liczbach, bo nie jest to sprawa podstawowa. Przytaczam je, żeby pokazać, że nie mówimy o jakimś marginalnym zjawisku. Poważni historycy – z aprobatą poważnych autorytetów Kościoła, takich jak choćby arcybiskup Życiński – mówią o 10%, a niektórzy nawet o 15%, księży uwikłanych w jakąś formę działań zwróconych przeciwko Kościołowi. Działań prowadzonych z inspiracji już to partii, już to służb specjalnych, już to policji politycznej. Czy Ksiądz Profesor wie o jakichkolwiek przedsięwzięciach, które miały w Kościele na celu odsunięcie takich najbardziej uwikłanych ludzi choćby od działalności duszpasterskiej? Czy w Kościele dokonała się jakaś forma lustracji?
Pan sobie chyba bardzo kiepskiego rozmówcę wybrał. Jestem księdzem lat 36. Czyli 23 lata byłem księdzem w ustroju komunistycznym. Nie twierdzę, że się nie spotkałem, bo pewnie się spotkałem z jakimiś współpracownikami, może nawet często, tylko że nic o tym nie wiedząc. Rzecz w tym, że naprawdę nie czułem tego problemu, nie czuję go zresztą po dziś dzień.
Owszem, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych w klasztorach dużo sobie opowiadaliśmy o różnych próbach werbowania na współpracowników, mam zresztą na ten temat do opowiedzenia mnóstwo smakowitych anegdotek, niektóre z nich zawarłem w książce Świętowanie Pana Boga. I to wszystko świadczyłoby o tym, że zapewne władze miały jakiś cel, być może dążyły nawet do tego, żeby w każdym klasztorze mieć przynajmniej jednego szpiega. Jednak jestem głęboko przekonany, że ten cel nie został osiągnięty.
Fakt faktem, że nigdy nie miałem najmniejszych podejrzeń wobec kogokolwiek z moich współbraci, że on może jest szpiegiem. Prawdą jest, że jeśli idzie o dominikanów, to mówiło się powszechnie w naszym środowisku o jednym starszym i raczej poczciwym zakonniku, że jest on „księdzem–patriotą”. Zapewne dlatego, że w czasach stalinowskich bywał na zjazdach „księży–patriotów”. Może czegoś się bał, może coś mu obiecali, może mieli jakiegoś haka Tego nie wiem. I oczywiście nazwisko tego mojego współbrata pamiętam. Ale to był jeden jedyny przypadek.