Nie możemy być pewni, że nigdy nie zmienimy zdania ani że nie będziemy mogli zaakceptować stanu rzeczy, który dzisiaj wydaje się nam nie do przyjęcia.
Jeśli sytuacja „testamentów” byłaby analogiczna, to oświadczenie osoby w pełni władz umysłowych, która stwierdza, że jeśli znajdzie się w stanie trwałej demencji, nie chce dłużej żyć, winno być respektowane nawet wówczas, gdy – zgodnie z przewidywaniami – znajdujący się po upływie czasu w stanie trwałej demencji autor „testamentu” w żaden sposób takiej prośby już nie wyraża.
Związana z nierespektowaniem autonomicznej woli krzywda polegałaby wówczas na tym, że autor wbrew swemu „testamentowi” nadal żyje… Krzywdzą go ci, którzy nie ułatwiają mu bezbolesnego „zejścia”. Czy egzystencja może być „krzywdząca”? I na jakiej podstawie – zadaję to pytanie po raz kolejny – można w testamencie wyznaczyć swoich własnych zabójców (obrońcy „testamentów życia” oczywiście w żadnym wypadku nie nazwą ich zabójcami)?
Jak w społeczeństwach, które radykalnie rezygnują dzisiaj z zasądzania i wymierzania kary śmierci, uznać za prawnie dopuszczalne zabicie (eutanazję) niewinnego, tylko dlatego że sobie tego zażyczył? A jeśli życzenie śmierci jest tak ważne, to właściwie dlaczego „przeszkadzamy” samobójcom?
Prawo do umierania
Dla każdego, kto stoi na stanowisku, że wartość ludzkiego życia – bynajmniej nie najważniejsza – wiąże się z życiem jako takim, a nie z życiem, jakiego byśmy sobie życzyli, „testament życia” w takiej jego formie, która obliguje drugich do skrócenia nam życia, nie będzie dobrym rozwiązaniem.
Nie znaczy to jednak wcale, że nie mamy nic do powiedzenia odnośnie do naszego umierania; umierania – nie śmierci, bo śmierć przyjdzie po nas czy sobie tego życzymy, czy też nie. Przynajmniej dwa z wymienionych wcześniej rodzajów oświadczeń mogłyby być wyrazem naszej woli w czasie umierania, zakładając, że nie będziemy już wtedy zdolni do świadomych decyzji.
Reprezentujemy w życiu różne systemy wartości. Wskazana przez nas osoba wyposażona w udzielone przez nas pełnomocnictwo mogłaby w chwilach naszego odchodzenia reprezentować nasze stanowisko odnośnie do, na przykład, poddawania się ryzykownym, nowatorskim terapiom, które mieszczą się w kategorii tzw. środków nadzwyczajnych.
Mogłaby też w naszym imieniu decydować o tym, czy chcemy umierać świadomie, w związku z czym podawana nam dawka leków przeciwbólowych nie będzie dawką pozbawiającą nas bez reszty świadomości, czy też nam na tym nie zależy. Nasz „testamentalny pełnomocnik” upoważniony byłby też do poproszenia w naszym imieniu o towarzyszenie nam w chwili umierania duchownego wyznawanej przez nas religii bądź innych osób, z którymi chcielibyśmy wówczas być. Tą osobą mógłby być ktoś z naszej rodziny, ale niekoniecznie – moglibyśmy prosić o to przyjaciela, który akurat jest nam bliższy niż rodzina; nie można też wykluczyć, że w chwili naszego umierania nie będziemy już mieć żadnej rodziny.
Już to przez pełnomocnika, już to bezpośrednio – czyli z konieczności: uprzednio – moglibyśmy też wyrazić naszą wolę odnośnie do „agresywnych” form terapii. Wydaje się w pełni usprawiedliwione, że można ich sobie w określonych wypadkach nie życzyć. Nie mam tutaj na myśli ryzykantów, którzy oddając się różnym formom niebezpiecznych dla życia szaleństw, wytatuują lub wypiszą sobie dumnie na ciele „DNR”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.