Jednym z najbardziej gorących tematów związanych z seksualnością jest zjawisko homoseksualizmu. Jednocześnie wydaje się, że popularność tej problematyki nie służy rzetelnemu poznaniu jej istoty; bardzo często wypowiadającym się w tej tematyce brakuje znajomości podstawowych faktów i pojęć... Pressje, 8/2006
JL: Jaka jest zatem najbliższa Ojcu wizja duszpasterstwa?
JP: By odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zastanowić się, czego oczekują potencjalni członkowie takiego duszpasterstwa. Z doświadczenia wiem, że po pierwsze, taka osoba oczekuje przyjęcia jej, jako osoby, a nie jako homoseksualisty. Nie jest to jednak łatwe, zarówno dla księży, jak i świeckich, gdyż taka etykieta często przysłania nam oczy. Druga sprawa, to oczekiwanie pomocy w próbach zrozumienia, czym jest to doświadczenie dla tej osoby. Po trzecie, to próba odnalezienia się z tym doświadczeniem w Kościele i podjęcie dojrzałej decyzji, nawet jeśli ma ona brzmieć: „odchodzę!”. Lepsza jest taka decyzja, niż walki do końca życia z księżmi na zasadzie odreagowywania złości. Pamiętając o tych oczekiwaniach wydaje mi się, że omawiana tu wizja duszpasterstwa powinna iść w kierunku modelu duszpasterstwa par nie sakramentalnych. Podstawowym celem uczestnictwa w życiu takiej wspólnoty byłoby poczucie solidarności z osobami, które przeżywają podobne problemy oraz danie im możliwości bycia ze swoim doświadczeniem wewnątrz Kościoła. Jednocześnie wydają mi się chybione pomysły, które definiowałyby cel takiego duszpasterstwa, jako resocjalizację do życia w społeczeństwie. To nie są kryminaliści. Zarazem nie powinno to być także miejsce, gdzie automatycznie wszyscy członkowie są nakierowywani na zmianę swojej orientacji, bowiem osobom, które pracują nad zmianą swojej orientacji seksualnej, duszpasterstwo jest potrzebne z innych powodów.
KM: Osobnym problemem duszpasterskim jest zagadnienie stosunku wiernych heteroseksualnych do osób o skłonnościach homoseksualnych. W cytowanym fragmencie Katechizmu stosunek ten opisany jest trzema słowami, wśród których znajduje się „współczucie”. Czy postawa taka nie sugeruje postawy wywyższenia?
JP: Współczucie ma tu raczej oznaczać to, co w psychologii nazywane jest jako „empatia”. Jest to postawa polegająca na próbie postawienia się w ich położeniu i zrozumieniu ich cierpień i problemów. Jeśli bowiem ktoś cierpi, to żaden chrześcijanin nie może się czuć lepszy. To współczucie jest zatem raczej dowartościowaniem tego, komu jest ciężko, które nie musi zakładać postawy „skoro ja nie mam takich problemów to jestem lepszy”. Wydaje mi się, że Katechizm mówi właśnie o współczuciu w tym pozytywnym sensie, odróżniając go od pojęcia litości. Innym synonimem tak rozumianego współczucia może być szacunek do osoby, która sama nie wybrała tego, z czym musi się zmagać. To zmaganie jest dla niej źródłem cierpienia i osobistych dramatów, co należy dostrzec i przyjąć z jej punkt widzenia.
KM: Czy przyjmowanie takiego stanowiska powinno być właściwe także w stosunku do kogoś, kto nie rozumie swojego homoseksualizmu, jako cierpienia, a raczej prezentuje postawę „tryumfującego homoseksualizmu”, mocno zideologizowanego?
JP: W postawie do takiej osoby należy również prezentować szacunek należny każdej jednostce ludzkiej. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy wyrażać zgodę na jej zachowania i bez zastrzeżeń akceptować wszystkie jej postulaty. Prawo do równości nie oznacza równości praw. Taka niezgoda nie jest przejawem dyskryminacji. Nie jest się zbawionym za to, że jest się heteroseksualistą, a potępionym za to, że jest się homoseksualistą; o zbawieniu decyduje raczej nasza postawa i otwarcie na Boga. Wychodząc z tych przesłanek mogę głosić szacunek do homoseksualisty, jako osoby, zarazem nie zgadzając się na czyny, które ona popełnia.