Spór o Kościół, czyli o przestrzeń publiczną
Kawiarnie, towarzystwa, salony, gazety
Odkrycie obywatelskiej przestrzeni publicznej jest wynalazkiem zachodniej demokracji. Co jest jego istotą?
Idea budowania przestrzeni publicznej (Öffentlichkeit, publicité, publicity) upowszechnia się w przede wszystkim w kręgach XVII- i XVIII-wiecznej myśli liberalnej, w głowach, potrzebach i praktykach społecznych kupców i mieszczan ówczesnej Europy. Jej bezpośrednim źródłem jest idea wolności i tolerancji religijnej, którą XVII-wieczny liberalizm (czy też preliberalizm) przeciwstawił władzy monarchii absolutnej, z jej roszczeniem do narzucania wyznania religijnego w imię pokoju społecznego (zasada pokoju westfalskiego 1648 r. – cuius regio, eius religio).
Najkrócej można powiedzieć, że idea i praktyka obywatelskiej sfery publicznej rodzi się wtedy, gdy liberalnie zorientowani kupcy, filozofowie, duchowni, rzemieślnicy i mieszczanie przestają zadowalać się wolnością rozumianą jako swoboda życia prywatnego i zaczynają wspólnie interesować się sprawami publicznymi i państwowymi. Gdy – jak pisze w swej słynnej rozprawie doktorskiej Jürgen Habermas[3]– do przesyłanych pocztą kupieckich kwitów handlowych dołącza się w XVII wieku także informacje, a potem komentarze dotyczące spraw gospodarczych i politycznych, co daje początek wolnej prasie. Gdy powstające masowo na początku XVIII wieku londyńskie kawiarnie (ok. 300) – oddzielne dla prawników, duchownych, kupców, artystów, Szkotów, Francuzów i zagranicznych posłów – stają się nie tylko pijalniami herbaty, kawy i czekolady, ale także klubami dyskusyjno--politycznymi, gdzie rozprawia się o handlu, podatkach, ubezpieczeniach i ustrojach politycznych. Gdy we francuskich salonach rozsianych wokół Wersalu gromadzą się przedstawiciele arystokracji, mieszczaństwa, kupiectwa i duchowieństwa nie tylko po to, by dyskutować o sztuce, literaturze i teatrze. Gdy wreszcie XVIII-wieczne Niemcy oplata sieć towarzystw literackich i naukowych, w których szlachta, miejscy urzędnicy, kupcy i obywatele niższych stanów „organizują permanentną wymianę myśli”, a także zabiegają, by „między osobami nierównymi stanem mogła zapanować równość i towarzystwo”[4]. Podkreślić trzeba, że wszystko to dzieje się w opozycji do władzy ówczesnych monarchii absolutnych, które roszczą sobie jeszcze prawa do monopolu na zajmowanie się sprawami politycznymi i publicznymi. Wszystko także niemal sto lat wyprzedza nowo-żytną demokrację z jej ideą suwerenności ludu i władzą urzędowo wybranych przedstawicieli.
Dla nas ważne jest jednak to, że wskazane wyżej praktyki rodzą istotne dla zachodniego świata przekonania polityczne. Po pierwsze, że sprawy ogólnopubliczne – polityka, nauka, sztuka, handel, gospodarka – są zbyt ważne, aby oddawać je w ręce samych tylko polityków. Zatem – zarówno w dobie monarchii absolutnej, jak i w epoce masowej demokracji – we własnym interesie permanentnie pilnować ich powinni organizujący się niezależnie od władzy obywatele. Po wtóre, że to nie władza polityczna tworzy wspólnotę obywateli, ale że wspólnota ta rodzi się i funkcjonuje w pozapolitycznej przestrzeni publicznej – w siedzibach niezależnych od państwa kawiarń, klubów, teatrów, świątyń i redakcji gazet. Po trzecie wreszcie, że istotnym spoiwem tak rozumianej nowoczesnej wspólnoty może być racjonalna debata, szukanie argumentów, budowanie opinii politycznej.
Idee i praktyki, o których mowa – nie bez racji utożsamiane ze społeczeństwem obywatelskim – w wieku XIX i znacznej części wieku XX, gdy tworzy się swoisty alians masowej demokracji i państwa narodowego, zdają się przeżywać istotny regres. Odradzają się jednak i wracają w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. W Europie Wschodniej znajduje to wyraz w postaci ruchów opozycyjnych i dysydenckich; w świecie zachodnim – w erupcji ruchów ekologicznych, regionalnych, charytatywnych, edukacyjnych, społecznych i zawodowych.
Obywatele zachodniego demokratycznego świata na trwałe wywalczyli sobie w ten sposób prawo do publicznego przeżywania swej wolności, do organizowania się, dyskutowania, demonstrowania, wywierania nacisku i organizowania opinii oraz zaspokajania swych potrzeb społecznych, duchowych i intelektualnych – niezależnie, obok, a często wbrew instytucji państwa.
Naga przestrzeń publiczna?
Po tych uwagach historycznych ponówmy zasadnicze pytanie: Dlaczego współcześni radykalni krytycy polskiego Kościoła chcą go usunąć z przestrzeni publicznej? Czemu ci zwolennicy idei oświecenia twierdzą, że Kościół powinien się wypowiadać o sprawach eschatologii i wiary, ale nie życia publicznego?[5]Dlaczego odmawiają dziś Kościołowi prawa do bycia (w Polsce wyjątkowym, ale przecież nie jedynym) uczestnikiem publicznej debaty, ośrodkiem formułowania społecznych opinii, moralnym autorytetem wywierającym nacisk także na władzę polityczną oraz wielką organizacją charytatywną – a więc dokładnie tym, czym były upowszechniane w epoce oświecenia, opisane wyżej instytucje sfery publicznej?
Odpowiedź pierwsza brzmieć może tak, jak wskazano wyżej: dzieje się tak z powodu ignorowania istnienia i faktycznego znaczenia przestrzeni publicznej oraz utożsamiania jej ze świeckim państwem. Powtórzmy jednak, że zdecydowana większość krytyków publicznej obecności Kościoła to zdeklarowani zwolennicy oświecenia. Trudno zatem zakładać, by nie rozumieli, czym jest idea i praktyka przestrzeni publicznej, która – jak wskazano wyżej – rozwijała się właśnie w brytyjskim, niemieckim i francuskim oświeceniu.
Inną i chyba poważniejszą odpowiedzią na to pytanie musi być przypuszczenie, że za powtarzanym dziś postulatem radykalnej świeckości państwa i ochrony prywatnego charakteru religii kryje się de facto o wiele mocniejsze i nie zawsze wypowiadane wprost żądanie urzędowego zeświecczenia nie tylko państwa, lecz także obywatelskiej przestrzeni publicznej. Jest to oczekiwanie, by państwo uznało religię za irracjonalny i publicznie szkodliwy zabobon, a Kościół za wroga nowoczesności i demokracji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.