Dziś, wobec realnego niebezpieczeństwa masowego odchodzenia ludzi od Kościoła, i to już w następnym pokoleniu, wydaje się, iż samo zachowanie status quo to zdecydowanie za mało. Należy mądrze podjąć „ekspansję w przyszłość”. W drodze, 10/2007
Może warto byłoby szerzej przemyśleć propozycje (podobno już tu i ówdzie wdrażane!) „dwutorowej” formacji młodzieży: z jednej strony nauka religii w szkole (na zasadzie „religioznawstwa”: konieczność przyswojenia określonej wiedzy o religii, niezbędnej dla każdego kulturalnego Europejczyka; to powinno mieć charakter ekumeniczny, może nawet z „wycieczkami” n/t dialogu między-religijnego), a część druga w parafii, tu już nie tyle jako wiedza (którą się zdaje na egzaminie) ile raczej jako inicjacja do wiary chrześcijańskiej, łącznie z nauką modlitwy i uczestnictwa w sakramentach Kościoła.
Po kilkunastu latach przyzwyczajania do katechezy w szkole nie wydaje się jednak, aby tak łatwo można było zebrać młodzież w parafii. Może zatem właściwym momentem byłoby przygotowanie do sakramentu bierzmowania, pojmowane jako „wprowadzenie w dojrzałość chrześcijańską”? A zatem nie tylko pogłębienie wiedzy (tę można przekazywać w szkole), ale przede wszystkim nauka właściwego wykorzystywania tej wiedzy w codziennym życiu chrześcijanina, w tym – właśnie w stopniowym podejmowaniu współodpowiedzialności za wspólnotę (parafialną lub inną kościelną, np. za wspólnotę gromadzącą się w grupie duszpasterskiej). Połączenie obu form pracy z młodzieżą (w szkole i w parafii) może być wprawdzie trudne od strony organizacyjnej (choćby – aby np. nie dublować zajęć), ale też bardziej owocne dla wychowania do dojrzałego życia we wspólnocie chrześcijańskiej.
Samo nauczanie religii też trzeba starannie przemyśleć: przestrogą powinny tu być choćby tzw. „szkoły katolickie”, cieszące się dość powszechną opinią miejsc masowego wychowywania młodych ateistów. Podejrzewamy, że trudności wychowania w takich szkołach są następstwem przyjętego modelu wychowawczego, opartego na etyce powinności. Nie ulega wątpliwości, że wychowanie musi obejmować nakładanie ograniczeń na wychowanków, bez względu na to, w jaki sposób są one im prezentowane. Rzecz jasna, umiejętna prezentacja ułatwi młodym akceptację tych czy innych ograniczeń, ale nie zmieni faktu, iż będą one postrzegane jako ograniczenia; zaś wszelkie błędy w prezentacji, czy to ze strony rodziców czy pedagogów, nieuchronnie będą prowadzić do buntu. Młodym ludziom w wieku dojrzewania bardzo trudno harmonijnie pogodzić nakładane na nich ograniczenia z naturalną dla nich ciekawością świata czy potrzebą samopotwierdzenia, stopniowej samorealizacji.
■ Na odczucia młodzieży wobec „tradycyjnego” stylu kaznodziejstwa zwróciła uwagę zaprzyjaźniona osoba świecka (powróciła do Kościoła już jako osoba dorosła):
"Nieznośnie afektowany sposób mówienia, intonacja rodem ze szkolnej akademii, cytowanie trzeciorzędnej poezji, ciągłe wnioskowanie przez indukcję, nieumiejętność pomijania nieistotnych szczegółów czy zgrane kalki językowe są śmieszne i ja na sobotnim kazaniu dosłownie popłakałam się ze śmiechu, ale reszta już nie jest zabawna. Takie kaznodziejstwo jest objawem typu religijności, w którym tak naprawdę motywem wiary nie jest sam Bóg i Jego miłość, tylko kultywowanie mitu historyczno-narodowego i »tradycji ojców«. Jest to w gruncie rzeczy bałwochwalstwo, gdzie Msza święta jest środkiem do podniesienia doniosłości obchodów ku czci. Trudno tu o wzrost duchowy wiernych świeckich, którzy zresztą traktowani są jak kochane zwierzątka, którymi się opiekuje jak niemowlętami, bo nie mają rozumu. Bardzo się kocha, ale nie pozwala się myśleć i podejmować decyzji - po prostu ubezwłasnowalnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.